poniedziałek, 8 grudnia 2008

Świadomość

Różne opcje polityczne różnie oceniają, co powinno być fundamentem organizacji życia publicznego. Liberał powie, że najważniejsza jest wolność jednostki. Socjalista, że najważniejsze jest jakieś dobro wspólne. Kapitalista, że najważniejsza jest własność prywatna. Konserwatysta, że tradycyjne wartości. Anarchista, że swoboda. Pacyfista, że pokój. Można by tak wymienić wiele wiele więcej punktów widzenia.

Politycy różnych opcji kłócą się między sobą, która z tych wartości jest najważniejsza. Jednak pośród tego całego bałaganu zapominają o kwintesencji demokracji. Zapominają, że to ludzie, obywatele, mają prawo zadecydować, która z tych wartości będzie fundamentem. Zapominają, że w społeczeństwie potrzeba tworzenia consensusu. Jednak potrzeba ta, jest odsuwana gdzieś na boczny tor, podczas bieżących przepychanek politycznych. Politycy uważają, że to oni będą decydować, a obywateli tylko trzeba "zaczarować", by oddali na nich głos.

Zamiast tego czarowania, przydałoby się, aby politycy więcej uwagi poświęcili budowaniu świadomości obywatelskiej. Żeby obywatel nie szedł głosować na osobę, która się ładniej uśmiecha, albo bardziej elegancko klęczy w pierwszej ławce w lokalnym kościele parafialnym. Żeby decyzja, którą obywatel podejmuje była rozsądna, a wybór, którego dokona był krokiem ku realizacji celu obywatela, a nie polityka.

Chciałem więc na przekór liberałom, konserwatystom, socjalistom, kapitalistom, anarchistom i pacyfistom, oraz wszelkim innym możliwym politykom, wskazać, jako fundament dobrze i sprawnie działającego państwa właśnie polityczną świadomość obywatelską. Żeby obywatel wiedział, że odpowiedzialność, za to co się dzieje w państwie nie spada całkowicie na polityków, ale przede wszystkim na tego, kto ich powołał do sprawowania rządów.

4 komentarze:

Kuba Rozkwitalski pisze...

Aby stwierdzić czy jakiś cel (nie ważne istotny czy nie) zostaje osiągnięty, trzeba mieć mierzalny sposób oceny jego wykonania.

Dla wolności są prowadzone takie rankingi na podstawie konkretnych praw i ich egzekwowania.
Dobro wspólne (lub socjalizm) możemy mierzyć dzieląc dochody 10% najbogatszych przez 10% najbiedniejszych (zwykle ten współczynnik to kilkanaście).
Własność prywatna - podobnie jak wolność (tak naprawde ona składa się na wolność w tych rankingach).
Tradycyjne wartości - można mierzyć ilość przestępstw, aborcji, związków pozamałżeńskich, etc.

Jaką miarą można mierzyć "polityczną świadomość obywatelską"?
Przychodzi mi do głowy frekwencja (Białoruś bije nas na głowę), % społeczeństwa udzielający się w organizacjach publicznych (w Polsce duuuużo niższy niż na zachodzie, ale nie uważam żeby była u nas niższa świadomość, choćby dzięki doświadczeniu socjalizmu).
Ilość sprzedanych książek? Poziom czytelnictwa gazet? Słabą widzę korelację...

Wskazujesz "jako fundament dobrze i sprawnie działającego państwa właśnie polityczną świadomość obywatelską". Znam przykłady wielu sprawnie działających państw gdzie właściwie nie ma obywateli - są niewolnicy, poddani lub oszukani niby-wyborcy. Nie oznacza to, że państwo nie działa sprawnie.
Sądzę, że gdyby ludzie mieli świadomość tego co zrobi Thatcher, Balcerowicz itp. nigdy by nie doszli oni do władzy.

Na koniec chciałbym wziąć w obronę polityków. Oczywiste jest, że nie może każdy z nas żyć w idealnym dla siebie świecie, bo mamy go do urządzenia tylko jeden. I dlatego nie bedzie nigdy "czystego" systemu, ale ich mieszanka.

To jak dobrać proporcje, gdzie czego potrzeba więcej a gdzie mniej i wreszcie - szczegółowe rozwiązania (implementacja) - to jest właśnie zadanie polityków.
Politycy używają oczywiście różnych argumentów, czasem wynikających z wartości. Piszesz o tym jakby to było coś złego. Czy mieliby postępować wbrew tym wyznawanym przez siebie?

Nierealne jest przecież żeby "obywatele, zdecydowali, która z tych wartości będzie fundamentem". Przecież między nimi też nie ma zgody - tak jak między politykami.
I to politycy powinni tworzyć ten konsensus - na podstawie badań opinii publicznej, rozmów z zainteresowanymi stronami, ekspertami, wreszcie, na podstawie wyników wyborów.

Na tym właśnie polega demokracja pośrednia.

Z wielu powodów demokracja bezpośrednia byłaby ułomna. Przypomne jeden, który nawet teraz, przy pośredniej, działa.
Sprawa stoczni - większość ludzi nie obchodzi ta sprawa - to co im jest do zabrania na stocznie jest relatywnie niedużą kwotą w porównaniu do wysiłku walki o to.

Druga strona (robotnicy, związkowcy i wszyscy Ci, którzy zarobią na pomocy publicznej w ten czy inny sposób) ma dużo do zyskania, i nie potrzeba do tego dużej inwestycji. Ot kilka zapałek, benzyna i stos opon.

Grzegorz Raźny pisze...

Nie ma miary na polityczną świadomość. I całe szczęście, że nie ma, bo jest to wartość, o którą cały czas trzeba dbać, a nie tylko doprowadzić do określonego poziomu.

Może faktycznie zbyt pochopnie użyłem słowa "sprawnie". Jeśli chodzi o aparat decyzyjny to faktycznie systemy totalitarne działają sprawniej. Ale czy skuteczniej?

Mówisz o Margaret Thatcher i Leszku Balcerowiczu. Ale czy oni mogli dokończyć swoje reformy? Nie mogli, bo ich mandat wygasł. Społeczeństwo świadome kierunku zmian, może nie odebrałoby mandatu, ale wsparło rządzących. Odpowiednia debata i edukacja mogłaby wiele pomóc.

I zgadzam się oczywiście, że dobranie proporcji i technicznych aspektów rozwiązań to jest zadanie dla polityków a nie dla obywateli. Ale również obowiązkiem tych polityków jest komunikacja z obywatelami i wyjaśnienia, co, kiedy i dlaczego. W końcu to obywatel rządzi, a nie polityk. Polityk jest tylko reprezentantem, który odpowiada przed obywatelem. W innym wypadku demokracja staje się systemem semitotalitarnym, w którym władza spoczywa nie w rękach obywateli, a w rękach pewnej grupy.

Niech polityk reprezentuje swoje wartości. Nie mam nic przeciwko, ale niech obywatele wiedzą na jakie wartości głosują.

Zgadzam się, że demokracja pośrednia jest sprawniejsza niż demokracja bezpośrednia. Ale niech ona będzie trochę mniej pośrednia. Niech obywatele będą bliżej życia politycznego. Niech rozumieją, co dzieje się "na górze".

A o zapałce, benzynie i oponie to nie chce mi się wypowiadać, bo w cywilizowanym kraju, takie osoby powinny iść do pudła za zanieczyszczanie środowiska.

Bartosz Bańkowski pisze...

Odnośnie budowania świadomości obywatelskiej przez polityków.

Weźmy pod lupę przeciętnego polityka i postawmy pytanie dlaczego kandyduje? Co sprawia, że dana osoba chce dojść do władzy? Myślę, że w naszym kraju na dzień dzisiejszy mało jest polityków z prawdziwego zdarzenia. Gdyby tacy rzeczywiście byli, to Twój wpis nie miałby racji bytu. W moim przekonaniu budowanie świadomości obywatelskiej (przy założeniu, że wszelkie ruchy populistyczne nie mają miejsca) i, co za tym idzie, prawda i uczciwość w życiu politycznym w szybkim tempie doprowadziłyby do zmian, które nie byłyby na rękę większości u władzy (np. drastyczne odchudzenie lub likwidacja wszelkiej maści urzędów, prywatyzacja, walka z korupcją, ujawnianie afer). No bo kto dałby im mandat w kolejnych wyborach?

Grzegorz Raźny pisze...

Jestem ciekaw, jak zdefiniowałbyś "polityka z prawdziwego zdarzenia". I nie do końca rozumiem, dlaczego mój wpis nie miałby racji bytu w sytuacji gdyby tacy politycy byli. Myślę, że tacy politycy są, ale przy obecnej ordynacji wyborczej mają niewiele do powiedzenia.

Natomiast zgadzam się w zupełności, że wzrost świadomości zadziałałby na zwiększenie elementarnej uczciwości w życiu publicznym. I zgadzam się, że jest to nie do końca na rękę rządzącym. A najgorsze jest to, że nasza ordynacja wyborcza daje bardzo nikłe szanse zaistnienia nowemu ugrupowaniu, które chciałoby coś zmienić. Wydaje się, że jedyną szansą są zmiany w ramach obecnych partii politycznych. Chociażby takie zmiany, które umożliwią zmianę ordynacji, a co za tym idzie zaistnienie na politycznej scenie nowych ugrupowań.